Bojowy nastrój i chęć walki o sprawiedliwość rzadko przynoszą dobre rezultaty. Pierwszy z reguły kończy się śliwą pod okiem, drugi zaś jeszcze gorzej. A jednak czasem coś człowieka podkusi, że zakasze rękawki, ujmie kopię w prawicę i jużci na wiatraki.
Ostatnio donkiszotyzm dopadł mnie na parkingu pod Castoramą, gdzie długo szukałem miejsca parkingowego wśród morza aut. Nic nie wpienia za kółkiem bardziej, niż widok cwaniaczków wpychających się, gdzie się da, wyprzedzających na trzeciego i parkujących na dwóch miejscach na skos. Bojowy nastrój mode on.
A już najbardziej wyprowadzają z równowagi dobrze postawieni panowie stawiający swe drogie auta na miejscach dla niepełnosprawnych. Właśnie taki napatoczył mi się pod kopię, więc długo nie namyślając się spiąłem konia ostrogami i ruszyłem nań z opuszczoną przyłbicą. Krótko ścięty, szpakowaty, w drogiej trekingowej kurtce wysiadł z auta jakby nigdy nic i ruszył w stronę bagażnika.
– Czy wie pan, że to jest miejsce dla inwalidów? – zapytałem groźnie szykując się na ostrą wymianę zdań.
– Wiem – odrzekł beznamiętnie. Po czym otworzył bagażnik i wyjął z niego wózek dla swej niepełnosprawnej córki.
Powietrze pod ciśnieniem, które czekało tylko, by wprawić w ruch maszynę śmierci, wpadło w zaklęty wir zakłopotania. Wessało słowa i myśli. Otworzyłem gębę i milczałem próbując w panice ułożyć jakiekolwiek sensowne zdanie.
– Bo…, ja…, wie pan… Przepraszam.
Facet kiwnął głową i zaczął rozkładać wózek. Oddaliłem się czym prędzej próbując wytłumaczyć sobie, że przecież walczyłem w dobrej sprawie, a tamten musiał to zrozumieć i mi wybaczyć. A jednak czułem się źle.
heheheheeeeeeee 😀