Karol Schwarz und seine All Stars sind keine Band – sie sind ein materialisierter Trip. Tak się zaczyna zapowiedź koncertu KSAS w lipskiej galerii D21. Parszywa znajomość języka nie pozwala mi ogarnąć całego tekstu, ale wygląda na to, że nie jesteśmy zespołem sensu stricte, ale jakimś materialistycznym tripem. Niech i tak będzie. Ważne, że nas chcą za granicą.
Wprowadzając w czyn polecenie Tymona, aby walczyć post-kolonizatorskimi zapędami kulturalnymi Anglo-Saksonów, jedziemy do Niemiec sprzedawać sąsiadom nasz rdzennie polski stuff. Nie bez kozery koledzy recenzenci podkreślali oryginalność naszej muzyki, chwaląc że nasz post-rock nie zrzyna z Tortoise, a nasz shoegaze nie kseruje Spiritualized. To nasz swojski postbigbit, nasz kaszebści szugejz. Dlatego nas chcą.
Miałem przyjemność grać niegdyś w jednym zespole z basistą o pseudonimie Pośka, któren to muzykant jedno miał w życiu marzenie: aby ruszyć w trasę. Mówił: zaliczam tournee i kończę z graniem. W graniu muzyki interesuje mnie tylko amerykański mit: Hit the road (Jack).
Nie wiem, czy Pośka skończył grać po holenderskim tournee zespołu Debesters, w którym szarpał cztery struny. Zastanawiam się też, czy to przypadkiem nie jest doskonały moment, aby w glorii i chwale zakończyć przygodę z Karol Schwarz All Stars. W końcu trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść, niepokonanym. Zobaczymy, co przyniesie droga.
Ruszamy w czwartek. Cel numer jeden: kebab w Berlinie. Bo w muzyce najważniejsze jest życie. A w życiu – muzyka.